Krótka historia
Słowem wstępu: Nigdy nie byłam typem chudej dziewczyny. Nie, nie żarłam jak świnia - nic z tych rzeczy, po prostu - geny. Tak, głupie geny, przez które wiecznie byłam nazywana świnią, spaślakiem i wielorybem odkąd pamiętam. W liceum, czyli w 2008 roku, zaczęłam swoją przygodę z odchudzaniem - chude dziewczyny mają w życiu łatwiej. Serio, dałam radę. Niestety, ale zamiast mnie pochwalić, że w końcu wyglądam jak człowiek zaczęłam słyszeć, że wyglądam jak wieszak, patyk, duch... W przeciągu pół roku moje BMI wynosiło cudowne 17 - wtedy do akcji wkroczyli nauczyciele i niestety, rodzice...
Przytyli mnie do "normalnej wagi" w krótkim czasie. Wszyscy wiemy - jak raz zaczniesz jeść, już nie skończysz...
Co w tym strasznego? Niby nic, ale nagle wszyscy zaczęli mnie chwalić. Że super wyglądam, że krągłości, że więcej energii, że uśmiechnięta - komplementom nie było końca i serio, zaczęłam nawet siebie akceptować. Kupowałam ciuchy w sklepach dla kobiet, już nie dla dzieci...! Podobały mi się moje biodra, pierwszy raz w życiu miałam CYCKI. Nie zalążki, nie powietrze w staniku, tylko serio - CYCKI. Wagę omijałam szerokim łukiem... Bo po co zawracać sobie głowę cyferkami, skoro jest tak super??